Proszę bardzo, choć trochę czuję się niezręcznie, tłumacząc tak osobistego maila:
Czasami czuję się dobrze, czasami nie, ale to już nie Twoja sprawa. A jeśli chodzi o nas... Zbyt to wszystko dziwne, bo wydawało się, że możemy podbić świat, a teraz Ty jesteś tam, ja tu, rozdzieleni, każde z nas idzie własną drogą. Po wszystkich wysłuchanych piosenkach i tych, które są jeszcze do wysłuchania, po obietnicach spełnionych i do spełnienia i fantastycznych marzeniach, ale jednak tylko marzeniach, życie bezlitośnie trwa nadal i teraźniejszość płynie. Szkoda? Szczerze mówiąc, nie wiem. Może w pewnym sensie powinnam była nauczyć się, że historie z happy endem są nimi... do czasu kiedy wszystko się zmienia. A potem co? Potem trzeba znieść kolejny okres przejściowy i wątpliwości egzystencjalne aż znowu pojawi się książę szukający księżniczki będącej gdzieś w jakimś zaginionym miejscu. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie istnieje błękitny książę (książę z bajki), tylko bladoniebieski, (w sensie z krwi i kości, prawdziwy, nie tak wyidealizowany) i częściowo mu uwierzyłam. Jeśli któregoś dnia spotkam maga Merlina, podziękuję mu za to, że się spotkaliśmy, kochanie. I pozwól powiedzieć mi do Ciebie "Kochanie" ten ostatni raz.